Gray Man

Gray man – ubiór, jak i co…

No tak, co to takiego ten cały Gray Man i z czym się to je ? Specjalistą nie jestem, ale zgodnie z teorią, można powiedzieć, że jest to pewien zestaw zachowań, pozoracji wyglądu i umiejętności pozyskiwania informacji w otoczeniu zewnętrznym, w sposób niewyróżniający się żadnymi cechami (wyglądem, zachowaniem czy zapachem) powodującymi odróżnianie się od otoczenia. Taka osoba, wykonując swoje zaplanowane działania, jest dla przeciętnego obserwatora niewidoczna wśród innych.

Tyle teorii i właściwie można by na tym zakończyć, bo każdy zainteresowany strategią Gray Mana powinien zastosować u siebie taki zestaw odpowiednich zachowań. No, ale właśnie, co to oznacza dla przeciętnego zjadacza chleba ?

Można to wyjaśnić bardziej skrótowo – wtopić się wizualnie w tłum i nie wyróżniać się. Niczym w zasadzie patrząc na ogólny obrazek takiego „tłumu”. Jednocześnie zachowując odpowiednią obserwację tego, co się dzieje w otoczeniu, w celu pozyskania informacji, wiedzy lub dóbr, które są nam w danym momencie potrzebne. Odwracając to zachowanie – to pozyskiwać informacje, wiedzę lub dobra w sposób niewyróżniający się dla ew. obserwatora z „tłumu”, czyli spośród innych, nierzucających się w oczy przypadkowych osób.

Celowo piszę również o zachowaniach a nie wyłącznie o wyglądzie zewnętrznym, czyli głównie ubiorze. Choć ten, jest tutaj wydawałoby się podstawowym sposobem wtopienia się w otoczenie będąc jednocześnie elementem naszego poczucia bezpieczeństwa (specjalne wytrzymałe ubranie, nowoczesne „taktyczne” rozwiązania itp.). Łatwo przy tym można tu się skusić na marketingowe hasła producentów odzieży outdoorowej lub taktycznej promujących część oferty hasłem Gray Man.
Taki gray man ubrany w drogie ciuchy wiodących producentów z tą etykietką, na pewno wyróżni się dla każdego postronnego obserwatora, no chyba, że będzie wśród samych takich hiper cool taktyczno-nowoczesnych gray manów.

Podam kilka przykładów z życia wziętych prób, mniej lub bardziej skutecznych w stosowaniu tej taktyki, choć często nieświadomie.

Swego czasu podróżowałem po Bliskim Wschodzie. Sam z plecakiem, typowy backpackers. Spodnie turystyczne, jakaś wytrzymała koszula, buty i plecak. Oczywiście wyróżniałem się od razu spośród całej reszty przechodzącej obok mnie ludności tamtych terenów, co kilka razy było przyczyną zaczepek i prób naciągania wszelkiej maści miejscowego proletariatu na oferty typu „special price for you”.
Co gorsza, wyglądałem dla nich podobnie jak amerykanie czy francuzi, których to w celach turystycznych było tam sporo. Ale oni to inna liga finansowa, mogli dać się nawet z chęcią naciągać na cokolwiek. Dzięki temu miejscowi wiedzieli, że Ci z zachodu do mają kasę i mogą płacić w dolarach. Ja nie mogłem, sobie na takie ekstra wydatki pozwalać a jednocześnie chciałem zwiedzić i poznać jak najwięcej.

Po pierwsze więc, przewodnik ze słownikiem w rękę i nauka podstawowych słówek, liczebników i zwrotów. Inaczej się naciąga kogoś, kto nie rozróżnia arabskich cyferek i mówi wyłącznie po angielsku mając w ręku portfel a inaczej kogoś, kto potrafi odczytać cenę czy przekazać w miejscowym języku stanowczą prośbę o oddalenie się. Do tego lekka zmiana wyglądu – po kilku dniach podróży przygodnym transportem kołowym wygląd miałem już coraz bardziej miejscowy – ogorzała od słońca twarz i zarost. Do tego coraz bardziej niechlujnie wyglądająca koszula i spodnie. Z tego powodu, w grupie przypadkowych turystów, mnie nie zaczepiano. Dodatkowo wcześniej zabezpieczyłem sobie zwykłymi taśmami izolacyjnymi aparat fotograficzny tak, aby wyglądał nijak, jak bezmarkowy być może uszkodzony sprzęt. Plecak zostawiałem w hostelach czy hotelach (choć to i tak w tamtych rejonach często i gęsto nadużywana nazwa miejsc zbiorowego zakwaterowania), zupełnie luzem w korytarzu, przy tzw. recepcji lub na dachu – bo często spałem na dachu wśród innych łazików z całego świata.

Tak więc starałem się nie rzucać w oczy i być jak najmniej atrakcyjnym portfelem, jednocześnie przemieszczając się i zwiedzając co zaplanowałem. Dodatkowo na miejscowym targu nabyłem od sprzedawcy kefiję (chustę arafatkę) we wzorze i kolorze najczęściej noszonym przez lokalesów.

Wracając do tematu – pozyskiwałem informacje (zwiedzałem wszystko, co chciałem) zmieniając zestaw zachowań (podstawy miejscowego porozumiewania się, niewyróżnianie się zachowaniem z tłumu, bycie nieatrakcyjnym celem pośród innych celów) i wyglądu (zarost, znoszone ubranie, miejscowe nakrycie głowy). Oczywiście nie uchroniło mnie to przed demaskacją przez miejscowych Beduinów w Palmyrze – otóż lokalna Beduinka stwierdziła z całą pewnością, że jestem turystą z Europy Wschodniej. Poznała to po spodniach i saszetce którą miałem przy pasku – stwierdziła, że tak ubierają się wyłącznie turyści ze Wschodniej Europy. No spostrzegawcza była, nie ma co. Zdemaskowała mnie na 100%. Pogadaliśmy sobie jeszcze szczerze na różne tematy i skończyło się na ogólnym śmiechu.

Może nie byłem „niewidoczny”, ale byłem nieatrakcyjny. Raz jadąc z grupką Francuzów na pustynię Wadi Rum w Jordanii, zabezpieczyłem się już odruchowo przed wiatrem z piaskiem chustą i wywołałem tym ich zdziwienie – bo przecież tak ubierają się miejscowi a nie Europejczycy. Do tego narzekali na straszne ceny (płacili za wszystko dużo, wielokrotnie drożej ode mnie), ale na pustyni mając do wyboru namiot (specjalnie rozstawiony na taką okoliczność) lub spanie pod gołym niebem z Beduinami, wybrali namiot. A rano toaleta i golenie się przy lusterku. No po prostu delikatesy, pudelki pokojowe, jak tu z takich nie wyciągać kasy skoro sami się proszą? Ja spałem przy ognisku pod gwiazdami i pozyskiwałem wiedzę od miejscowych o zagrożeniach ze strony węży czy skorpionów i zabezpieczaniu się przed takimi niechcianymi gośćmi.

Innym razem podróżowałem po Maroku. Będąc już wyczulonym na wszelkie próby (tak mi się zdawało) wyciągania pieniędzy, początkowo dobrze się kamuflowałem bazując na doświadczeniach z Bliskiego Wschodu. I szło w miarę dobrze (oczywiście bez wygód typowych dla turystyki zorganizowanej) do czasu mojego przejazdu między Tangerem (pierwsza miejscowość, w której zszedłem na tamtą ziemię z promu z Hiszpanii) a Szafszawanem (kolejny cel w górach na północy kraju). Na dworcu autobusowym wszystko było OK, lekkie opóźnienie i jazda z przesiadką po kilku godzinach w jakimś mieście. Miałem ze sobą plecak – bo musiałem mieć – ale właśnie on wpadł komuś w oczy. Bo był duży i to był błąd. Lokales wypatrzył mnie na dworcu, kupił bilet i jechał za mną. Wysiadł tam gdzie ja i po jakimś czasie, gdy nieświadomie szedłem z przewodnikiem w ręku próbując rozeznać, w którą stronę się skierować, niby przypadkiem wpadł na mnie. Zaproponował pomoc, chciał się „zaprzyjaźnić” ale widząc moje zachowawcze podejście i niechęć, zmienił taktykę. Pokazał identyfikator z linii lotniczych, powiedział że jest uczciwym pracownikiem i właśnie wraca do domu a przy okazji może mi pokazać w którą stronę iść zwiedzać. Coś mi to śmierdziało, ale umówiliśmy się, że ja nie mam pieniędzy i właściwie to zaraz się pożegnamy. Jasne, przecież nie chciał mnie oszukać, ma czyste intencje. O ja naiwny. Przeprowadził mnie przez całe stare miasto (tzw. Medinę, czyli zabytkową część miasta) i w którymś momencie poczułem, że nie wiem gdzie jestem. Tak kluczył ze mną między uliczkami, że straciłem rozeznanie kierunków. Przy niby okazji, spotkał swojego dobrego kolegę, który niesiony chęcią pomocy zaangażował się też w pokazywanie mi lokalnych ciekawostek. 2:1, przynęta złapana, ofiara usidlona. Teraz pozostało tylko to – a jakże – sfinansować. Wiedzieli, o której mam dalszy autobus, „zaprosili” mnie na herbatę i po krótkiej rozmowie zażądali zapłaty za pokazanie mi miasta. Otwarcie powiedzieli, że wzrok jednego nich przyciągnął ich mój duży plecak na dworcu i dlatego jechał ze mną autobusem te parę godzin. No cóż, po dyskusjach trzeba było zapłacić frycowe. W zamian pokazali mi drogę na dworzec. Tak więc wpadłem, mimo poprzednich doświadczeń w kamuflowaniu się. Niezwłocznie udałem się później na targ kupić lokalne ubranie, tzw. dżillabę (taka bluzo-szata miejscowa z kapturem). No i kupiłem, ubrałem się, zarost miałem już odpowiedni, zmęczenie wypisane na twarzy i obojętny, znudzony wzrok. Ale dalej mnie wyłapywali z tłumu. Jak się okazało, moja dżillaba była ubraniem świątecznym, jak koszula na ślub, która się rzuca w oczy. No tak, tego mi sprzedawca nie powiedział, wiadomo dlaczego. Ale parę dni bez zdejmowania jej, parę nocy na dachach hotelów, do tego zakupiłem od miejscowego rzemieślnika w Feze lokalną muzułmańską czapeczkę szytą ręcznie i już byłem mniej widoczny. Z tym rzemieślnikiem to wytargowałem ją całkowicie po arabsku zresztą zgodnie z ich zwyczajem praktycznie kłócąc się z nim o cenę. Sprzedał mi za 30% tego, co żądał. Ale wracając do ad rem: poznałem mistrza strategii Grey Man – Japończyka. Zaraz po przylocie do Maroka, kupił jakiś używany miejscowy rower a cały swój majdam zamiast w plecaku, miał w poszarpanej starej reklamówce, która wyglądała jak worek na śmieci. Woził to wszędzie ze sobą na bagażniku rowerowym. Nikt by nie przypuszczał, że ten gościu, w brudnej koszulce, znoszonych sandałach i podartym worku na bagażniku rowerowym tak naprawdę zwiedza, co chce i jeździ gdzie chce, mając przy sobie wszystko, czego potrzebuje. Mistrz lokalnego kamuflażu i minimalizmu. Taki minimalistyk japoński, Gray Man Master Yoda Zen normalnie.

I to były ż życia wzięte, przykłady mniej lub bardziej skutecznie (choć nieświadomie) zastosowanej, strategii Gray Man. Mam nadzieję, że nieco to przybliżyło tę tematykę, a przy okazji być może, ktoś wyciągnie wnioski z cudzych (tu: moich) doświadczeń.